Żeby załapać się na groźby karalne, to trzeba spełnić kilka kodeksowych przesłanek;
1. na sam pierw trzeba by grozić (o niczym takim nie pisałem) czyli powiedzieć mu np: "połamię ci nogi"
2. groźba musi być taka, którą można spełnić, czyli jak powiem gościowi np: "jak przyjdę tu jeszcze raz, to na księżyc polecisz" , czyli taka groźba jest g..no warta (kodeksowo), żaden prokurator nie postawi zarzutów
3. Kolo musi się obawiać, że groźba zostanie spełniona, czyli jak niepełnosprawny człowiek na wózku powie do p.Pudzianowskiego : "złapię cię, zwiążę i połamię nogi" to też nie będzie groźba karalna
Co do zgłoszenia na policję to (znam dość dobrze to środowisko), do puki zjawisko nie będzie miało charakteru masowego, to umorzą to "przed wszczęciem" i tyle. Na tych zależnościach właśnie żerują takie pasożyty. I taki ktoś wie też że można dostać łomot w ciemnej bramie od zamaskowanych "bandytów" i nie będzie żadnych śladów, a obrażenia będą "do 7 dni", on nikogo nie rozpozna, osoby wskazane (naciągnięte przez niego) będą miały alibi i takie coś też się umarza.
Moje doświadczenie życiowe (a nie mam 20 czy 30 lat) każe mi zakładać, że koleś zna mechanizmy rządzące pracą policji (te nieformalne też), a do tego może zakładać, że nabity w butelkę człowiek może nie myśląc (w emocjach) o konsekwencjach spuścić mu łomot i pies mu tego nie zliże. Co dostanie to jego. Odwiedziny we czterech mają swoje zalety, np: kilku świadków na przebieg rozmowy (można też nagrywać na dyktafon), no i że mam kolegów, jakby mu do głowy przyszły rozwiązania siłowe.