Znalazłem na interii ciekawy artykuł. Warto się z nim zapoznać, bo informacje są szokujące.
Szokująca prawda. Wiemy, kiedy rozpadnie się twój samochód - Motoryzacja w INTERIA.PL
Znalazłem na interii ciekawy artykuł. Warto się z nim zapoznać, bo informacje są szokujące.
Szokująca prawda. Wiemy, kiedy rozpadnie się twój samochód - Motoryzacja w INTERIA.PL
Specjalista z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych i odszkodowań powypadkowych.
Akurat o downsize'ingu nic to nie piszą A prawda jaką przedstawili w tym artykule chyba naprawdę nikogo nie dziwi. Wcale nie jest tak, że dzieje się tak tylko w motoryzacji. Jako elektronik sam byłem w firmach świadczących usługi w szkoleniach branżowych. Często dotyczą one właśnie określania z góry czasu życia urządzenia. Są specjalne nauki, wyliczenia itd pozwalające budować elektronikę tak aby po okresie dajmy to 5 lat sama się unicestwiała. Zabronione są metody typu licznika czasu i celowego uszkadzania jakiegoś elementu, ale wszelkie przeliczenia wytrzymałościowe materiałów i elementów są jak najbardziej zgodne z prawem..
Ktoś Ci pomógł? Odwdzięcz się i kliknij gwiazdkę reputacji.
>> Peugeot 407SW 2.0 + LPG 12.2004
Był: Fiat Bravo 1.8GT
Piszą, piszą, tylko czasem trzeba się wysilić, by dojść do sedna. "Jak sądzicie, skoro nowy diesel wytrzymać ma 240 tys. km, po jakim przebiegu rozsypie się turbodoładowany silnik benzynowy zbudowany zgodnie z ideą "downsizingu"?"
Wiem, że ten problem nie dotyczy wyłącznie motoryzacji, ale nie zmienia to faktu, że sprawa jest poważna. Pewnie upłynie dekada, albo dwie, zanim do co poniektórych dotrze, że ekologia to nie tylko produkowanie oszczędnych silników, ale także nie produkowanie jednorazówek.
Specjalista z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych i odszkodowań powypadkowych.
Dorzucę jeszcze parę nowinek. Pierwsza informacja od kolegi z salonu Forda.
Producenci samochodów zmierzają do tego, by ich nie sprzedawać, a wydzierżawiać. To nawet nie leasing konsumencki, tylko umowa użytkowania. Ostrożne przymiarki już zastosowano wprowadzając system MyKey w Fordzie Fiesta. Nabywca dostaje dwa kluczyki...jeden Twój, drugi syna...tyle, że kluczyk syna można zaprogramować, by auto nie przekraczało np 120 km/h.
Ciekawe jak by do tego podeszli prawnicy, gdyby w trakcie wyprzedzania auto nie chciało przyspieszać i doszło by do wypadku?
Jeszcze ciekawszą opcję wymyślił Renault, oferując w swoim elektrycznym Zoe abonament na baterie. Tekst podrzucił mi kolega (znalazł go w złomniku) "Użytkownik, płaci tylko miesięczną ratę za ich wynajem, dzięki czemu producent zarabia na samochodzie co miesiąc, niezależnie czy auto jeździ, czy nie. Od lizingu różni się to tym, że niezależnie ile rat zapłacisz, baterie nigdy nie będą twoje. Porozumiałem się w tej sprawie z rzecznikiem prasowym Renault i potwierdził jak jest: za baterie płacisz zawsze, niezależnie od tego ile lat ma samochód, i nic cię nie obchodzi, czy są zużyte czy nie – tym ma się już zająć serwis, pod warunkiem że jeździsz co roku do ASO na przegląd. A nie możesz nie jeździć, bo coroczne przeglądy są zawarte w umowie o wynajem baterii. I comiesięczny abonamencik. Kupując używane Renault Zoe, nie kupujesz tylko sterty żelaza, ale dokonujesz cesji umowy wynajmu baterii i od tej pory, jeździ, nie jeździ, nieważne – płać! Trzy stówy co miesiąc plus za roczny przegląd w ASO – w optymistycznej wersji 4000 zł rocznie nie licząc kosztów ładowania. Tak wygląda tania jazda samochodem elektrycznym w wersji „zderzenie z rzeczywistością”. Muszę przyznać, że makiawelizm i geniusz zła płynący z tej koncepcji są zaskakujące nawet dla mnie i muszę uchylić czoła przed działem finansowym Renault za wymyślenie tej pokrętnej metody pozyskiwania pieniędzy użytkowników aut."
Specjalista z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych i odszkodowań powypadkowych.
A ile wytrzymuje obecnie? Nie wiem czy zauważyłeś, ale małe turbobenzyny są na rynku od lat i jakoś się nie rozpadają po 100 tyś km.
A co ma powiedzieć prawnik? W instrukcji obsługi stoi jaką prędkością maksymalną dysponuje auto. Ciężko skarżyć producenta że gdy przy 200 wyprzedzałem to zabrakło mocy żeby pociągnąć szybciej i wjechałem pod ciężarówkę.
Generalnie dyskusja w tym kierunku to rozmowa równie absurdalna jak to co obecnie toczy się na autokącik.pl - czy policjant może mi w czasie kontroli nakazać wyłączyć silnik pomimo tego, że producent auta zaleca pozwolić mu pracować celem chłodzenia turbo...
Uturbione benzyniaki istotnie są na rynku od dość dawna. Problem w tym, że w tych starszych wystarczyło zregenerować turbinę i auto dalej śmigało. W tych obecnych nie obejdzie się bez wymiany całego osprzętu, a to są już koszty nie do zaakceptowania.
Nie zrozumiałeś mojej intencji. Co innego jazda z prędkością maksymalną, a co innego blokowaną komputerem. Nie widzisz różnicy w tym ,że to samo auto kierowane przez tatusia wyciąga 190km/h, podczas gdy z synem za kierownicą nie wydusi więcej niż 120? Takie "odgórne" ograniczenia mogą stwarzać niemiłe niespodzianki. A co będzie gdy tatuś omyłkowo zabierze kluczyk syna i przyzwyczajony do normalnych osiągów auta podejmie się wyprzedzania? Przecierz to stoi w jaskrawej sprzeczności z ideą konstruowania pojazdów bezpiecznych. Sam fakt, że najwięcej problemów w obecnie produkowanych samochodach stwarza elektronika, powinien "na zdrowy rozum" wyeliminować pomysły ingerowania elektroniki w ocenę sytuacji na drodze. Zrozumiałe były by czujniki i sygnały ostrzegające o zagrożeniu, ale w żadnym wypadku nie powinno to być odcięcie dopływu paliwa, czy samoczynne hamowanie. Najlepszym przykładem był niedawny program Top Gear, w którym Jeremy udowadniał skuteczność samoczynnego hamowania nowego Golfa przed przeszkodą (trzy razy się udało, ale za kolejnym razem już nie, bo zmienił się kąt najazdu). Takie usprawnienia dają więc jedynie złudne poczucie bezpieczeństwa, a w niektórych sytuacjach będą stanowić poważne zagrożenie dla uczestników ruchu.
Specjalista z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych i odszkodowań powypadkowych.
Od kilku lat są dostępne samochody w których można ograniczyć prędkość maksymalną samemu - jakoś nie widać żeby ciągle powodowały wypadki.
Od kilkunastu lat pracodawcy mogą ograniczać prędkość aut firmowych poprzez montaż kagańców i jakoś nie widać serii śmiertelnych wypadków.
Moim zdaniem trochę dramatyzujesz i tyle. Jakoś nie idziesz do sądu gdy w połowie wyprzedzania auto wpadnie w trwa awaryjny i turbo zacznie dmuchać 1/4 tego co normalnie, prawda?
Powiem szczerze, że według mnie o wiele większe zagrożenie to głupota i brak wyobraźni ze strony kierowców. Bo nie oszukujmy się - to kierowca w 99,9% wypadków popełnia błąd a nie wadliwa elektronika. Ot, przykład Toyoty i afery z pedałami gazu. I raport najwyższej izby kontroli pokazujący że stan techniczny i usterki są przyczyną bardzo znikomej ilości wypadków.
Co do problemu małych silników i tego co trzeba wymienić. Generalnie jeszcze 20 lat temu silnik benzynowy mający 300-350tyś nadawał się na złom. Dość często już 250 kwalifikowało benzynę do kapitalnego remontu. Więcej wytrzymywały tylko duże silniki renomowanych producentów lub silniki diesla mające po 50KM z litra a nieraz nawet mniej. I nikt na to nie płakał.
Obecnie benzynowy silnik o pojemności 1,4-1,8 użytkowany normalnie bez większych problemów robi 250-300 tyś . I generuje przy tym tyle samo KM co sporo większy silnik sprzed 20 lat. Dziwi Cię zatem że się zużywa?
4 lata temu kupiłem sobie nowe auto. W gruncie rzeczy nie obchodzi mnie ile rzeczy trzeba będzie wymienić gdy będzie miało 300 tyś km po to w moim wypadku 15 lat jazdy i nie zamierzam go tyle trzymać. A że następnemu się rozpadnie? Jego problem, nie mój.
Sama idea wydzierżawienia samochodu to tylko kwestia tego do czego i jak auta używasz. Np w wypadku naszego domowego dupowozu liczą się tylko dwie rzeczy: niezawodność i koszt utrzymania. Naturalnie całkowity koszt utrzymania: paliwo, naprawy, opłaty etc rozłożone na miesiące lub km - jak kto woli. Tak długo jak ten koszt jest dla mnie akceptowany nie gra dla mnie roli czy auto jest moje czy nie. Plusem takiego rozwiązania jest możliwość łatwego określenia kosztów jakie będę miał. I w gruncie rzeczy tylko wysokość tych kosztów gra dla mnie rolę.
Jesteś w tej komfortowej sytuacji, że możesz sobie pozwolić na "odmłodzenie" rocznika. Niestety większość naszych rodaków zarabia po 8zł na godzinę, a nie 8 euro, z tego też powodu niewielu kupuje nowy samochód. Ponadto te nowe wytwory motoryzacyjne po 7-10 latach będą przedstawiały jedynie taką wartość, jaką zaoferują skupy złomu. Notomiast samochody z końcówki ubiegłego wieku, o ile nie przegniły i nie miały bliskiego spotkania z lokomotywą, będą jeszcze dzielnie służyć swoim właścicielom.
Tego się właśnie obawiam. Zauważ, że średniej klasy samochód, to wydatek prawie 50 tyś zł. Jeśli zatem to auto po 10 latach będzie jedynie złomem, oznacza to, że 5 tyś rocznie wyciekło mi z kieszeni (nie licząc kosztów serwisowania, ubezpieczenia, paliwa i innych wydatków). Jeśli przyjrzysz się bliżej naszym forumowiczom, okaże się, że większość z nich jeździ samochodami za 5 tyś zł, które po paru latach użytkowania można jeszcze sprzedać za połowę tej kwoty. Czy to zatem nie boli?!
Specjalista z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych i odszkodowań powypadkowych.
A to w wypadku tych starszych aut było inaczej?!
C280 '93 mojego kolegi kosztował 54 tyś DM. Mój Fiat gdy był nowy kosztował podobnie. Ceny mojej poprzedniej Delty zaczynały się od 47 tyś DM. Sprawdź ile te auta są warte teraz...
Mam dziwne wrażenie, że trochę gloryfikujesz używane zapominając że one też kiedyś były nowe i wcale nie takie tanie.
Druga sprawa. Jeżdżę nowym samochodem bo nie było mnie wtedy stać na stary. Miesięczny koszt jazdy nowym Civiciem wynosił tyle samo co jazdy Lancia. Tyle, że hondę trzeba jedynie tankować. W przypadku Fiata też jest podobnie. Auto to koszt i zależnie od kraju te koszta są różne. W Niemczech koszt pracy mechanika jest na tyle duży że często "duża inspekcja" połączona z wymianą opon i hamulców to koszt przekraczający wartość samochodu - szczególnie gdy auto ma swoje lata. Przykład:
Fiat Coupe Turbo
Wymiana rozrządu circa 700
Wymiana oleju 75
Wymiana świec i kabli 100
Nowe opony 450
Nowe hamulce 250
Przegląd u diagnosty 120
I nagle się okazuje że aby jeździć tym autem przez kolejne dwa lata muszę zainwestować 2x tyle ile kosztowało...
Przykład mam dość wyraźny bo mam w domu dwa auta i prowadzę dość dokładny rejestr kosztów. Wynika z niego wyraźnie, że koszt km w wypadku nowego auta wypada podobnie. Nie taki więc nowy samochód straszny jak go malują - a używany nie taki cudowny jak by właściciele używanych aut chcieli. Dobrze jestzdawać sobie z tego sprawę
Niezłe kwoty, no ale i zarobki inne.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze nastawienie ludzi. Jak w Londynie wymieniałem na ulicy klocki hamulcowe, to ludzi podchodzili patrzeć co ja robię i zdjęcia telefonami robili. W ogóle facet w sklepie był zdziwiony, że prywatnie chce części kupić, a nie na firmę. Do tego jeszcze dochodzi polityka serwisów, tam się niczego nie regeneruje, tylko wymienia. Stuka tuleja, wymieniamy wahacz, alternator nie ładuje, to sru nowy itd.
A jak powiesz mechanikowi w anglii, że chcesz żeby Ci naprawili skrzynię biegów, to tylko duże oczy zrobią - zdziwieni, że to jest naprawialne.
Wszystko jest naprawialne - tylko nikt nawet tego nie robi bo koszt pracy mechanika jest na tyle duży że kompletnie się to nie opłaca.
Co do zarobków to owszem, są inne ale to nie znaczy że taka mała inspekcja na raz to wydatek którego nie czujemy. Typowy pracownik biurowy niskiego szczebla zarabia 1100-1300 euro na rękę. W mojej pierwszej pracy jako monter opon dostawałem 860 euro na rękę. Osoby zatrudnione przez firmy wynajmujące pracowników dostają 6-8 euro na godzinę brutto. Kurierzy jeżdżący dla GLS czy Hermesa dostają 2.5-4 euro netto za godzinę... Oficjalnie mówi się, że blisko 30% społeczeństwa zarabia 19-22 tyś euro brutto rocznie. Tyle, że to już temat na inną rozmowę
Tutaj najdroższa jest robocizna więc mało kto chce się bawić w kosztowną regenerację - w Polsce drogie są części więc regeneruje się wszystko co się da. Podobnie kosztowne są wszelkie prace pod indywidualnego klienta typu wydech na zamówienie etc.
Koszta wynikają z całkiem innych kosztów jakie ponosi przedsiębiorca. Generalnie ciężko to bezpośrednio porównać przeliczając wypłatę na litry benzyny itp bo takie przeliczenia jedynie pokazują że benzyna w Polsce jest droga Z drugiej strony jak sobie policzyłem koszt wybudowania małego domku jednorodzinnego to złapałem się za głowę...
Jeszcze trochę na rozwinięcie tematu.
Nie wiem dlaczego, ale downsizing kojarzy mi się z zespołem downa. W pierwszym przypadku ekoterroryści postanowili na siłę uszczęśliwić nas wprowadzeniem do samochodów technologii maksymalnie ograniczających emisję spalin i co gorsze, poprzez nafaszerowanie aut elektroniką, eliminującą wręcz rolę kierowcy, powstał produkt „specjalnej troski”. W tym drugim przypadku mamy do czynienia z zespołem wad wrodzonych, spowodowanych obecnością dodatkowego chromosomu. Tak więc owe dodatki wcale nie są zjawiskiem korzystnym, gdyż zarówno osoby wyposażone w dodatkowy chromosom, jak i samochód naszpikowany elektroniką, nie mają szans by się zestarzeć. Surowe normy emisji spalin wymuszają na producentach samochodów stosowanie nowoczesnych technologii i wytwarzanie coraz to mniejszych silników, o wysilonych parametrach. Zwiększona sprawność miniaturowych silników, nie idzie jednak w parze z ich żywotnością. Wysilony silnik wymaga bardzo wydajnego chłodzenia, doskonałej jakości materiałów i niezwykle kosztownego osprzętu. Nie stanowiło by to większego problemu, gdyby nie fakt, że producentom wcale nie zależy na wytwarzaniu trwałych samochodów. Obecnie największe zyski przynosi nie sprzedaż produktu, a jego serwisowanie. Nie dziwią więc chwyty reklamowe mówiące o 5-cio czy 7 letnim okresie gwarancji. To bynajmniej nie powinno być odczytywane w kategorii zalet. Jest to raczej kosztowny cyrograf podpisany przez użytkownika, wiążący go z serwisem producenta. Na domiar złego wysilone silniki wymagają doskonałej jakości paliw i olejów. Zatankowanie samochodu paliwem wątpliwej jakości, skutkuje koniecznością płukania całego układu paliwowego, a nierzadko wymianą potwornie drogich wtrysków i filtrów. Zastosowanie systemów wtrysku bezpośredniego wiąże się co prawda ze znacznym ograniczeniem ilości spalanego paliwa i wzrostem mocy, ale niestety także z częstszą wymianą wtrysków, niż w silnikach starszych generacji. Wynika to z faktu zaklejania wtrysków przez zbierający się nagar, w skrajnych przypadkach konieczny będzie demontaż i czyszczenie głowicy. Jeśli kiedyś nikogo nie dziwiło przejechanie pół, a nawet miliona km bez remontu silnika, to w obecnie produkowanych silnikach taki wynik jest niemożliwy do osiągnięcia. Nic w tym dziwnego, skoro producentom zależy wyłącznie na tym, by samochód wytrzymał okres gwarancji i ani dnia dłużej. Niezbicie świadczą o tym nagrody dla zespołów konstruktorskich, za opracowanie podzespołów o z góry określonej trwałości (zwykle nie przekraczającej kilku lat). Po tym okresie auto będzie można oddać na złom, gdyż ilość podzespołów wymagająca wymiany i absurdalnie wysokie koszty dalszego serwisowania skutecznie odstraszą nawet najbardziej przywiązanych do samochodu właścicieli.
Specjalista z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych i odszkodowań powypadkowych.
To nie jest najszczęśliwsze określenie. To tragedia i nic przyjemnego i nie odważyłbym się tego tak przyrównać.
Prawda jest jednak jak mówisz. Downsizing to na moje oko jedno wielkie zło Lubię dźwięk dużego silnika. Taki silnik też dłużej pojeździ, więcej wybaczy. To jak stare diesle. Zalejesz oleju po frytkach i pojedzie. Oczywiście wszystko trzeba unowocześniać, taka jest kolej rzeczy, ale bez przesady. Z drugiej strony teraz może się więcej rzeczy psuć, a więc więcej pracy dla mechaników i warsztatów
Fiat Tempra 1.6l 8V, gaźnik, LPG, 450 tys. km przebiegu
Audi A8L 4.2l V8 Quattro, tiptronic - na długie podróże
Audi A6 2.8l V6, FWD, mulitronic (CVT) - do pracy
Peugeot 206 2.0 HDI - na dojazdy
Była służbowa: Toyota Auris II TS, 1.6l Valvematic @ 132KM
Wiem, jak to wygląda, bo miałem takiego kolegę sąsiada. Istotą mojego porównania jest zaś sam fakt wyposażenia w coś zbędnego, czego jest za dużo. Samochód nafaszerowany elektroniką, to właśnie taki zespół wad wrodzonych, spowodowanych jednym li tylko czynnikiem. O ile w starych samochodach (mówię o tych zupełnie bez elektroniki), coś nawaliło, to zwykle dało się to naprawić nawet na drodze. Ponadto usterka dotyczyła zwykle jednego układu lub podzespołu. W nowych samochodach awaria elektroniki unieruchamia wszystko. Nie wiem, czy już gdzieś nie pisałem o nowince technicznej ze stajni Infiniti . W modelu Q50 zastosowano elektryczne sterowanie kołami. Nie ma tam mechanicznego połączenia kół z kierownicą, to komputer na podstawie wychylenia kierownicy włącza silniki elektryczne skręcające kołami. W efekcie, niektóre auta jeszcze nie wyjechały z salonów, a już wymagają wymiany sterowników, bo w trakcie użytkowania wyszło parę nieprzewidzianych usterek. A co będzie, gdy nam tę całą elektronikę zaleje? A co jeśli, jakiś haker postanowi nas zabić i włamie się do komputera sterującego, aktywując blokadę kierownicy przy prędkości 150km/h?
Tu tylko częściowo masz rację, bo jednym z głównych założeń producentów, jest także wyeliminowanie możliwości ingerowania w auto przez domorosłych mechaników i małe warsztaty. W samochodach jest coraz więcej nierozbieralnych podzespołów, które trzeba wymienić w całości (choć zużyło się tylko łożysko). Na dodatek producent zabezpieczył się przed "samodzielnym mechanikowaniem" stosując kilka rodzajów śrub i innych połączeń, wymagających posiadania wszelkich możliwych narzędzi. Na dokładkę wszystko jest tak "przemyślnie" upakowane, żeby nawet wymiana żarówki wymagała wizyty w serwisie.
Specjalista z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych i odszkodowań powypadkowych.
Co do downsizingu, w zupełności się zgadzam, to jakaś porażka i ślepa uliczka w technologii budowy silników. Fizyki się nie przeskoczy. Małe wysilone silniki z turbo przypominają trochę taką chińską zabawkę z odpustu, niby nawet fajnie wygląda, ale podziała chwilę i jak się zepsuję to trzeba wywalić do śmieci.
Jednak co do elektroniki to ja z kolei jestem jej lekkim zwolennikiem ( ale tylko lekkim!). Dla mnie szczytem i najlepszym okresem motoryzacji były lata 90 XX wieku i początek XXI. W tych samochodach jest prawie idealne połączenie użytecznych i przydatnych urządzeń elektronicznych z podzespołami mechanicznymi. Jednak to co się dzieje dzisiaj w motoryzacji wskazuje na jedno, w fazie projektowania miejsce inżynierów, zajęli bezduszni księgowi i ekonomiści, którzy z pojęciem motoryzacja raczej nie mają za wiele wspólnego.