Abarth nie może narzekać na brak tradycji czy burzliwej przeszłości. Już w połowie zeszłego wieku małe auta tej marki były wytwarzane w niewielkich ilościach i dobrze sobie radziły na torach wyścigowych, ale logo ze skorpionem stało się sławne nie dzięki sukcesom sportowym, tylko masowej produkcji modelu Fiat 500, ukąszonego przez tego skorpiona - a dzięki temu bardziej sportowego i bezkompromisowego.
Karty historii
Na początku lat siedemdziesiątych zeszłego stulecia firma trafiła pod skrzydła Fiata i biznes Carlo Abartha rozkwitł, bo klienci docenili sportowy potencjał małych miejskich autek i chętnie wyjeżdżali z salonów sportową wersją „pięćsetki”.
I choć po śmierci założyciela marka zaczęła podupadać, a pod koniec wieku całkiem zeszła ze sceny, kilka lat temu Fiat postanowił odkurzyć tę kartę historii i jeszcze raz zamieszać na rynku jadowitym skorpionem. Od tej pory specjalny sportowy oddział Fiata produkuje „ukąszone” auta – coś jak AMG dla Mercedesa, tylko trochę taniej.
Przejdźmy do sedna
Abarth nie powstał po to, aby spędzać w nim czas na macaniu plastików. Został stworzony, aby wyróżnić właściciela w tłumie innych samochodów, odstresować go podczas powrotu z pracy i dać mu niemal gokartową przyjemność z jazdy. Dźwięk wydechu bezceremonialnie wdziera się do wnętrza w całym zakresie obrotów, dodając adrenaliny rzadkimi „strzałami” przy zmianie biegów tuż przed czerwonym polem na obrotomierzu. Skrzynia biegów nie jest może wzorem precyzji, ale nie przeszkadza w dobrej zabawie, a silnik fenomenalnie radzi sobie już od samego dołu i aż do ponad 6 tys. obrotów, kiedy wskaźnik SHIFT zaczyna nerwowo migać, nakazując natychmiastową zmianę biegu na wyższy.
Twardość zawieszenia od razu daje o sobie znać - wszelkie nierówności odczuwam na własnym kręgosłupie, do tego niskoprofilowe opony na 17-calowych felgach dodają zawieszeniu sztywności, lecz ten dyskomfort zmienia się w źródło przyjemności już na pierwszym zakręcie, który Abarth przechodzi jak po sznurku niemal bez przechyłu nadwozia. Przednia oś podąża dokładnie w obranym przeze mnie kierunku i dokładnie w tej chwili, kiedy ja sobie tego życzę. Z premedytacją atakuję następny zakręt z większą prędkością, ściskając mocniej kierownicę i gotowy do korekty kursu, lecz i tym razem auto nie wykazuje ani śladu niepewności – ponownie precyzyjnie kreśli wybrany przeze mnie łuk. Z niecierpliwością wypatruję kolejnego zakrętu … i znów bez niemiłych niespodzianek.
Fiat 500 to auto do miasta a Abarth to jej sportowe wcielenie, więc najlepiej Abarth 500 wypada właśnie w mieście, gdzie jest pierwszy na światłach, zwraca na siebie uwagę wyglądem i dźwiękiem, mieści się w każdej luce i bez trudu znajduje miejsce na parkingu. Jednym słowem – typowy miejski hothatch, w którym każdy kierowca poczuje się Schumacherem z dziecięcych marzeń. Radość z miejskiego użytkowania mąci jedynie zbyt duża średnica zawracania – jak na mały, 2,3-metrowy rozstaw osi.
A co ze spalaniem? Jeżdżąc po mieście (się rozumie, że energicznie) Abarth przerobi na przyjemność około 12 litrów/100km. Kiedy wyjedziesz z miasta, to licz się ze zużyciem rzędu 6,5-8,5 litra/100km –zależnie od stylu jazdy. Mogło by być jeszcze mniej, ale w skrzyni brakuje szóstego biegu – co jest kolejnym dowodem, że to auto do miasta.
Podsumowanie
Jak można w kilku słowach ująć tego małego sportowca? To z pewnością nietuzinkowe auto i choć nie jest pozbawione wad, to jednak bardzo przypadło mi do gustu. Z praktycznego punktu widzenia zakup tego skorpiona do jazdy po mieście nie jest może bardziej racjonalny od zakupu koparki do tego samego celu, ale nawet koparką nie zrobi na drodze takiego zamieszania, jak ten mały, stylowy generator emocji, który będzie w stanie pocieszyć właściciela nawet jeśli nie dostanie awansu, albo rzuci go dziewczyna. Proszę odnotować – właśnie przyznałem, że Abarth 500 będzie do twarzy facetowi. O Fiacie 500 bym tego w życiu nie powiedział…
Co z tego wyszło? Na początek „ukąszono” Fiata Grande Punto i nie można powiedzieć, aby na ulicach się zaroiło od tych aut, nie był to więc strzał w dziesiątkę. Lecz kiedy na rynek z hukiem wjechał model 500, Fiat już nie miał wyboru – musiał odwołać się do korzeni i zaoferować klientom jego sportową odmianę – jak w starych, dobrych latach 70-tych.
Mały, czerwony, głośny
Pan w salonie wręcza mi kluczyki i, wskazując ręką w kierunku odległego parkingu, rzuca: „Tam jest, mały, czerwony, głośny”. Znalezienie auta rzeczywiście nie stanowi problemu, choć stoi schowane za „dłubniętym”, niebieskim, rajdowym Abarthem 500 z napisem POLIZIA. Skupiam się na czerwonym - brakuje mu tylko białych kropek, aby wyglądał jak biedronka, która od razu wywołuje pozytywne emocje. Częściowo to zasługa skojarzeń z „cinkłeczento” z 1957 roku, ale przede wszystkim auto należy pochwalić za konsekwentną stylistykę, podkreślającą odmienność Abartha od zwykłej „pięćsetki” dla grzecznych dziewczynek.
Uwagę przykuwają białe 17-calowe felgi z pakietu Essesse z czerwonymi zaciskami na wentylowanych tarczach. Mimo sporej średnicy nie wyglądają na przesadnie duże na tym maluszku. Delikatne ospojlerowane progi, białe naklejki na drzwiach, lotka nad tylną szybą, jadowite logotypy z każdej strony i wielki dyfuzor z poczwórnym (!) wydechem dają do zrozumienia – to nie jest zwykły maluch do miasta. Wszystkiego jest tu w sam raz i już na pierwszy rzut oka widać, że to Abarth, jednak żaden ze stylistycznych smaczków nie góruje nad resztą. Do pełni szczęścia brakuje mi tu jedynie nieco niższego zawieszenia – kilkumililmetrowej różnicy pomiędzy Fiatem i Abarthem 500 po prostu nie widać gołym okiem.
Obrót kluczyka i 160-konny, turbodoładowany silnik 1,4 T-JET budzi się do życia, budząc przy okazji ptactwo w okolicy. Nie zdążyłem jeszcze dotknąć pedału gazu, a z rur wydechowych wydostał się już taki dźwięk, jakby pod maską pracował silnik V6 o słusznej pojemności. Ktoś tu odrobił pracę domową z robienia wrażenia na wąskich uliczkach włoskich miasteczek.
Nie zwracaj uwagi na szczegóły
We wnętrzu także czuć sportowego ducha. Znajdziemy tu specjalnie dla tego modelu opracowaną, spłaszczoną u dołu kierownicę ze skórzanymi elementami, spory fragment centralnej konsoli w kolorze nadwozia, aluminiowe nakładki na pedały i wszechobecne przeszycia czerwoną nicią. Sportowe fotele nie grzeszą wielkością, ale mają regulację w pionie, dobre trzymanie boczne a do tego nieźle wyglądają.
Mimo braku osiowej regulacji kierownicy zajęcie miejsca w środku nie stanowi wielkiego problemu (nawet dla mnie, „dwumetrowca”) i choć na tym miejsce w samochodzie zasadniczo się kończy, to mi to nie przeszkadza - Abarth 500 to nie rodzinny autobus. Z drugiej strony od auta o sportowych ambicjach mam prawo oczekiwać niższego usadowienia - tymczasem siedzę wysoko, jak na stołku. Przypomina mi to Fabię RS, w której miałem podobne odczucia. Cóż, producent może dać „cywilnej” wersji wyższą moc i specjalne dodatki, ale pewnych założeń konstrukcyjnych nie jest w stanie z łatwością pokonać – dlatego w „500” siedzi się tak samo wysoko, jak w zwykłej … Pandzie. Jej geny widać też w umiejscowieniu drążka zmiany biegów na centralnej konsoli. Co tu ukrywać - platforma użyta do stworzenia 500-ki została pożyczona właśnie od Pandy.
Abarth 500 nie jest tanim autem – już podstawowa wersja kosztuje 66.500 zł, a po doliczeniu pakietu Essesse i automatycznej klimatyzacji cena zaczyna się niebezpiecznie zbliżać do 80 tysięcy złotych. W tej kwocie otrzymujemy silnik o mocy 160 KM, sportowe zawieszenie i hamulce, przyspieszenie 7,4 do setki, 7 poduszek powietrznych, system ESP z elektroniczną „szperą”, a nawet kontrolę ciśnienia w kołach.
No nieźle, ale czy w tej cenie nabywca auta z segmentu A ma prawo oczekiwać luksusowego wykończenia i przyjemnych w dotyku plastików? Oczekiwać ma prawo, ale Abarth ma inne zdanie: „Mój dziadek nie rozpieszczał luksusami i świetnie się sprzedawał – i ja sobie bez nich poradzę!”. Oczywiście zasady się zmieniły i nikt nie chce dziś wydać na miejskiego malucha kwoty, wystarczającej do zakupu np. najtańszego Peugeota 508 i obcować z tanimi plastikami. Dlatego podstawowe elementy, z którymi kierowca ma kontakt w czasie jazdy, są wykonane z najprawdziwszej skóry i plastików, nieźle udających aluminium. Przyjemny w dotyku jest też daszek nad zegarami (ciekawe dlaczego właśnie on?) A cała reszta… no cóż, jest twarda, niezbyt imponująca jakością materiałów i nie ma w sobie nic szczególnie nobliwego, ale wiecie co? Po przejechaniu pierwszych kilometrów przestaje mnie to interesować. Kompletnie.
Źródło: txt&foto Autocentrum.pl, Zachar Zawadzki
Pęknięta sprężyna w kole zmiennych faz.
Autor wątku: rc36Witam. W trakcie wymiany napędu rozrządu zauważyłem, że wariator gdy go poruszyć ręką lata luźno w całym swoim zakresie pracy, pomyślałem że ten typ...
Autor ostatniego posta: GrandePunto8V Dzisiaj, 00:01