Zazdroszcze ci z 2 powodow. Po raz to ze byles w takim ładnym miejscu, a po drugie to ze byles tam wlasnym autkiem
https://www.facebook.com/RenaultScenicKrzychuB/
Wszystko się zaczęło kilka lat temu gdy zakochany w Sycylii kupowałem jak szalony każdy przewodnik po tej wyspie jaki wpadł mi w ręce...
Nazbierało się ich przez kilk lat jakieś 7 sztuk...
W jednym z nich było coś czego nie było w innych... Byle jak ale jednak były opisane wszystkie wyspy należące do Italii w tym nawet te najmniejsze gdzie turysta żadko dociera czy to ze względu na odległość czy też czas i trudność dostępu...
O Pantellerii było zaledwie 2 strony plus jedno duże zdjęcie...Na zdjęciu była łódka rybacka blisko skalistych brzegów która z powodu idealnie czystej i przejrzystej wody wyglądała jak nienaturalnie zawieszona w powietrzu...Za każdym razem gdy otwierałem ten przewodnik gapiłem się na to foto zastanawiając się czy przypadkiem nie jest obrobione komputerowo...Z pomoca przyszedł wspaniały program google earth który wieczorami mnie teleportował na wyspę dzięki czemu po wylądowaniu na niej łatwiej mi było w orientacji co jest gdzie i wiedziałem co chcę zwiedzić...
Na realizację trzeba było jednak trochę poczekać...po pierwsze z powodu bliskości Afryki mogłem pojechać tam wiosną lub jesienią...Do jesieni już się nie mogłem doczekać więc wiosna...
Czy może być lepsza data na rozpoczęcie wyprawy niż pierwszy dzień wiosny?
Zresztą nie ważne... Pewien splot wydarzeń sprawił że była właśnie ona taka...
Start Koszalin, niedziela godzina 4:45...wyjeżdzam z garażu a moje miasto i cała droga nr 6 do Szczecina mokra i deszczowa...Mijam Berlin i się rozjaśnia...Droga do Monachium wlecze się jak zawsze gdy jadę przez niemcy...
Za Monachium jeszcze 200km i około 16:45 wjezdzam w moją drugą ojczyznę na przełęczy Brennera...Dalej kilometry mimo że te same lecą jakoś szybciej...Ludzie jeżdzą inaczej, świat jakiś weselszy i żyć się chce...23:50 moje oczy namawiają mnie dyskretnie do snu i po przebyciu 1890km od domu mój prywatny nerohotel udziela mi gościny na parkingu stacji benzynowej przed Cassino. Poranek wita mnie ciężkimi chmurami i jakimś owocowym drzewem pod którym zaparkowałem a które to przepięknie kwitnie na różowo...Szybka toaleta i pędzimy dalej...Nawet nie wiem kiedy i żegnam w Salerno płatne Włoskie autostrady...od tego momentu przez 470km czeka mnie kręta, dzurawa a czasem jak nowa droga do miasteczka Nilla San Giovani gdzie wsiadam na prom punktualnie o 14ej...45 minut póżniej koła Nerusia wjeżdzają na sycylijski grunt. Szybki rajd przez Messynę bo tam się tak właśnie jeżdzi i po 180km jestem w domu...
Moje ulubione miejsce na Sycylii... Maluśkie maisteczka Finale Di Pollina które zawsze służy mi za miejsce wypadowe w głąb wyspy. Tu spędzam 2 dni. drugiego dnia o 13:50 z Trapani, 10 minut przed czasem prom rusza by punktualnie o 20ej przybić w porcie Pantelleria...
Pierwsze i jedyne 2 kilometry tego wieczoru zaraz po zjechaniu z promu skierowałem do hotelu Cossyra...Hotel zbudowany w tunezyjskim stylu bardzo przyjemny z super miłą obsługa, dużym basenem i fatalnym, wręcz śmiesznym śniadaniem, urzeka mnie...
Pantelleria to po arabsku córka wiatru... i trafiłem akurat na scirocco więc momentami było naprawdę zimno...
W Polsce w tym czasie było podobno nawet 25 st C a tu blisko Afryki zaledwie 14 :-)
Nie będę wam przepisywał tu informacji z wikipedii o Pantellerii...każdy może sam to sprawdzić...Postaram się opisać co ja i neruś widzieliśmy...
25 marzec...Po śniadaniu udaję się do największego miasta na wyspie które nazywa się Pantelleria by zapobiegawczo kupić bilet na powrót...lubię Włochy ale z ich organizacja i sposobem przekazywania informacji oraz moim stpniem przyswojenia języka włoskiego przede wszystkim różnie bywa...
Bilet kupuje bez problemu ale zanim to zrobię 35 minut spacerują po miasteczku zaglądając do miejscowego sklepu spożywczego gdzie oczywiście Polski akcent...Wyborowa...kilka kroków dalej i pomnik Ojca Pio...Jest on praktycznie wszędzie jak na Polskich autach BMW znaczek "M"
W porcie kilka katamaranów z Francji, przy nabrzerzu wielka Austryiacka ciężarówka po podróży starszego małżeństwa po afryce, na bulwarze leniwie wylegujące się psy które wyglądają i pachną nieciekawie...Ruszam na południowy zachód dookoła wyspy...Pierwsze kilometry to nic ciekawego...kaktusy czasem zamknięty hotel przeważnie w fatalnym stanie i mnóstwo malutkich domków zwanych domussi..Białe dachy i grube mury...Mury dają ciepło zimą a chłód latem zaś dach jest od zbierania wody która jest tu cenna jak nigdzie indziej...Pada tu rzadko, nawet teraz gdy chmury wiszą niemal 3 piętra nad głową nie spada ani kropla deszczu...Co dziwne słońce przechodzi przez tą kołderkę i opala niespodziewanie ale jak? nie mam pojęcia...Jazda spacerkiem, wąskimi uliczkami o wyjątkowo kiepskim asfalcie doprowadza mnie na samo południe gdzie zatrzymuję się na dłużej przy najczęściej fotografowanej skale na wyspie...Skała owa przypomina łeb słonia pijącego wodę...Robie trochę zdjęć i zatrzymuję się kilkaset metrów dalej w idyllicznej wiosce gdzie autochtoni robią swoje nie zwracając na mnie zupełnie uwagi a ja wjeżdzam sejem na pomost ze skały celem wpakowania auta w niesamowity plener...
Z wjazdem i wyjazdem były spore problemy gdyż 10 cm pomyłki spowodowało by iż Neruś musiał by się nauczyć w trybie natychmiastowym pływać...Szybko pstrykam kolejne fotki i wracam...tym razem nie jest tak łatwo...Wystająca studzienka kanalizacyjna powoduje iż gdybym poszedł na żywioł wyjechał bym bez miski olejowej...z pomocą przychodzi stara deska która złamana na pół i położona w miejsce gdzie idą koła podnosi je na tyle że na mm przejeżdza bez zarysowania podwozia...Odetchnąłem z ulgą i jade dalej...Po drodze mijam kilka wiosek gdzie pstrykam kolejne fotki plenerom i sejowi którego nie było gdzie umyć by ładniej na fotkach wyglądał...Parę km dalej trafiam na przepiękne jezioro zwane po Polsku "lustro Wenus". tu spędziłem ponad godzinę nie mogąc się nadziwić iż natura takie cuda potrafi stworzyć...na brzegu tego fascynującego jeziora pstrykam Nerusiowi i sobie kolejne zdjęcia, zjadam Polski prowiant i z miną zadowolenia ruszam dalej...Mój cel to najwyższa góra na wyspie...prawie 900 metrowej wyskości wzniesienie, sej znosi fatalnie...co prawda jego wyjątkowo krótka skrzynia biegów kocha jazdę pod górkę ale niskooktanowa benzyna powoduje że zawory mu klepią niemiłosiernie a mnie boli serce i uszy że biedak się tak męczy....Ostatnie 3 km serpentyn to pofałdowana droga z wystającymi przeszkodami które trzeba pokonywać na 1 biegu i zdecydowanie powolutku...Na szczycie poza wojskiem i antenami chyba telewizyjnymi jest nagroda za trud wspinaczki. Przepiękny widoka na okolicę i chmury widziane z góry...Powrót na dół to pestka...dla kierowcy i auta. Denerwują tylko seryjne, zmęczone zwalniacze które nie spełniają swej roli po 3-4 bardzo mocnych hamowaniach...Potem poprzecinałem wyspę zwiedzając okoliczne miasteczka...Na koniec wylądowałem tam gdzie zwiedzanie zaczynałem...Kilka godzin w oczekiwaniu na prom to czas refleksji na miejscem gdzie człowiek wylądowął i dlaczego słonko wychodzi dopiero jak się zaraz zciemni?
Pocztówki, pamiątki pół kurczaka z rożna wybitnie słonego że nawet psy go nie chciały zjeść, kolejne metry pieszo dookoła miasteczka i o 20ej przypływa mój prom z Sycylii...21:50 okretuję się i zmęczony szybko zasypiam w kajucie....
Poranek dnia nastepnego bezchmurny , idelany, ciepły (tylko dla Polaków) Wracam do Finale Di Pollina gdzie postanowiłem umyć Nerusia, zrobić zakupy i się poprostu wybyczyć kilka godzin na słonku...
Kolejny dzień to droga do Etny...GPS mówi że po linni prostej niecałe 80 km ale drogą, krętą i górską prawie 300...
Właściwie nie potrafię wytłumaczyć fenowmenu Etny...Jest bo jest ale nie potrafię przyjechać na Sycylię i jej nie odwiedzić...To jak Być raz w życiu w Rzymie i nie odwiedzić Papierza...Z Finale do Etny są 3 drogi ale tym razem wybrałem tą którą już dawno nie jechałem, najkrótsza, najbardziej kręta, najwęższa i najmniej uczęszczaną.
Kiedy zobaczyłem ją tego dnia po raz pierwszy nie mogłem uwierzyć w to co widzę...nie dymi i nie ma czapki z chmur co powoduje że widac idealnie jej czubek...
Dojeżdzam do Randazzo które jest najbliżej krateru ale dziwnym trafem nigdy i jako jedyne nie było zalane lawą...Miejscowi wierzą że to dzięki obrazowi Czarnej Madonny w miejscowej Bazylice która ich chroni od gniewu Etny. Objeżdzam ją dookoła zaczynając od północno zachodniego skrawka kierując się na południe do miejsca zwanego Etna sud, gdzie poza setkami narciarzy jest tysiące pamiątek i kilka czynnych barów...jem tam najgorszą w życiu lasannię i ruszam na mini krater tuż przy drodze zwany krater Silvesrtri...Etna ma wiele kraterów co powoduje że nigdy nie jest przewidywalna i potrafi puścić bąka gdzieś z dala od szczytu....Na kraterze Silvestri tak strasznie wiele że o mało mnie nie przewraca dlatego rezygnuję z dalszego zwiedzania większego i wyżej położonego innego krateru...
Wyruszam na południe do miejscowości Randazzo skąd przepiękną, krętą drogą docieram do Piano Provenzana gdzie poza wielkim parkingiem i spalonymi budkami z pamiątkami teoretycznie nie ma nic...
jest natomiast cisza przerywana podmuchami wiatru na wyskości 1650mnpm i setki motocyklistów których prowokuje przepiękna pogoda do szaleńczej jazdy...Jeden z nich o mało nie roztrzaskuje sie na Nerusiu. Mały nerw powoduje że skoro oni nie uważają to ja muszę za nich i zwalniam jadąc w dół gdyż zależy mi by dnia następnego ruszyć do domu gdzie czeka na mnie moja kochana rodzina za którą tęsknota powoduje iż skracam podróż o 2 dni...
nastepnego dnia koło 9 rano wyruszam do domu...
Najbradziej nie lubię drogi między Berlinem a Polską granicą...przeważnie idealna jak stół autostrada a ograniczenie cały czas do 100-120km/h...
Niemcy testują naszą Polską gorącą krew fotoradarami...Nasi krewcy rodacy testują ich szybkie policyjne mercedesy a ja zawsze kiedy juz wiem że jestem blisko domu mam godzine na refleksję oraz zawsze w tym miejscu jakos samoczynnie przychodzi mi pomysł na kolejna nero podróż. I tym razem było tak samo. Wymyśliłem cel kolejnej wycieczki także na przepiękną wyspę.
Nerusiowi po 7 dniach podróży przybyło na liczniku prawie 6800km i teraz na szafie ma 470 019km.
Ten samochód to nie tylko hobby...
to także sprawdzony przyjaciel każdej podróży.
Dziękuję
Piękna wycieczka i piękny opis, a teraz fotki tylko więcej
dziękuję
w tym roku planuje jeszcze 2 dalsze podróże
będę informował na bierząco co, kiedy i gdzie
Piękne zdjęcia, zazdroszczę wycieczek
Jaka temperatura wody jest w okolicy Pantellerii?
w marcu około 14-16 st C
uuuu za zimno na pływanie
czasem bałtyk latem w okolicy Kołobrzegu mam 13 st i się ludzie kompią