Tak, seikosha 1.1 MPI VAN, na dodatek, 2004 rok, kolo 138kkm przelotu. Bialy.

Jade sobie na gazie jak kazdego innego dnia, w ktoryms momencie zaczyna mi slabnac. Sciagnalem noge z gazu, uspokoil sie, polozylem spowrotem, strzelil kangura, za chwile kolejnego i jeszcze kilka. Puscilem go na luz, uspokoil sie, zapialem spowrotem IV, noga na gaz, kangury. Dokangurowalem sie jeszcze kawalek, zeby nie robic za wielka zawalidroge, zjechalem na bok, zdechlo. Odpalilem, na jalowych chodzi OK, dodaje gazu, zapala sie check, prych i zdycha. I tak nie zaleznie czy go przegazuje i wskoczy na gaz czy zostawie go na zupie, jak tylko stoi sobie spokojnie, to jest OK, dodam gazu i przytrzymam na wysokich, albo zgasnie, albo nie, na ogol gasnie. Jak sprobuje go chociaz dyskretnie wbic w bieg i deeeeeliiiiiikatnie puscic ze sprzegla, walnie checkiem, parsknie i zdechnie.

No i teraz pytanie: WTF? Sprawa dosc pilaca. Ew jesli ktos jest z ZG i zna dobrego i niedrogiego magika od tych motorkow, chetnie przyjme namiary.

[size=2][ Dodano: 02 Wrz 2010 04:36 ][/size]
Ok, przyczyna lezala w zgnitej wiazce czujnika polozenia walu korbowego, temat mozna zamknac.